



Obdarzony niezwykłym talentem malarskim wybitny teoretyk sztuki nawiązujący znajomości ze sławnymi postaciami malarstwa polskiego min.: Stanisławem Witkiewiczem, Juliuszem Kossakiem, a także z poetami i kompozytorami, człowiek obyty ze światem, gość salonów arystokracji krakowskiej, który porzuci? pędzel i farby a eleganckie ubranie i wytworne towarzystwo zamienił na szary habit z grubym sznurem z surowych włókien z lnu i konopi, i na towarzystwo ubogich duszą i ciałem ludzi- Adam Chmielowski, czyli Brat Albert. Urodził się 20-ego sierpnia w 1845 roku. Miał dwóch braci i siostrę, jego ojciec zmarł gdy Adam miał 8 lat, jego matka natomiast odeszła gdy miał on lat 14, zasiewając w nim wcześniej szacunek i miłość do Boga. Adam nie był też obojętny na wolność i losy ojczyzny – uczestniczył w wielu bitwach powstania styczniowego, z których bitwa miechowska okazała się dla niego najnieszczęśliwsza , z niej to bowiem wyniósł kalectwo towarzyszące mu od młodości, przez życie aż po śmierć – zagalopowując w dół zbocza zobaczył jak zostaje trafiony jego koń, a następnie uczuł rozrywającą siłę granatu na własnej nodze. Amputacja odbyła się bez znieczulenia, w wiejskiej chacie, przy blasku świecy trzymanej przez poszkodowanego. Półtora roku później Chmielowski otrzymuje protez?. Kalectwo jednak nie ujmuje mu wyglądu: „Adam był to mężczyzna silnie zbudowany, brunet o nosie prostym i łagodnych niebieskich oczach… zachowanie miał bardzo wytworne, czasem grymas jakiś skrzywił mu usta, lat wtedy miał około 30-u” opisuje Antoni Piotrkowski. Chmielowski był typem marzyciela i melancholika tworzącego własny wewnętrzny świat, do którego stale powracał. Towarzyszyło mu też ciągłe niezadowolenie ze swych prac, sięgało ono tego stopnia, że niektóre z nich niszczył. Na płótno przelewał swe odczucia – niektóre dzieła uderzają ciemnymi tonami, inne jasnymi. Te ciemne barwy pojawiły się jednak nie tylko na płótnie, lecz i w życiu Chmielowskiego. Otóż wstępuje on do nowicjatu OO. Jezuitów w Starej Wsi, gdzie zagnała go ponurość zakradająca się w jego dotychczasowe, codzienne życie. Przyjaciele malarza byli zaskoczeni tą decyzją. Adam Chmielowski początkowo odczuwał spokój jakiego dotąd nie mógł znaleźć, czuł ulgę po zrzuceniu ciężaru świata jaki był zmuszony dotąd dźwigać. Wraz z nadejściem zimowych dni Bóg postanawia go doświadczyć o cierpienia psychiczne. Coś poczęło napawać Chmielowskiego lękiem, modlitwa przychodziła z trudem. Zmęczenie psychiczne odbiło się na ciele ociężałości i zmęczeniem fizycznym. Z trudem Adam udawał się na posiłki. Kolejne tygodnie nie tylko nie przyniosły poprawy, lecz wręcz przeciwnie. Po konsultacji z rodziną postanowiono go umieści? w zakładzie dla psychicznie chorych we Lwowie. Tam przechodzi swego rodzaju oczyszczenie duszy, którego dokonanie jest w pełni możliwe dzięki miłości i opiece jaką po opuszczeniu szpitala otacza Adama rodzina jego brata – Stanisława, spowiedź…choć nie od razu: „Pogrążony w smutku całymi dniami siedział w swoim pokoiku milczący, przygnębiony, nie przyjmując pokarmu ani napoju, zanurzony w strasznym cierpieniu wewnętrznym. (…)nie odważa się przystąpić do Sakramentów św., nie ruszał się z domu, ani nawet nie śmiał przestąpił progu kościoła miejscowego”. Po wyzdrowieniu inaczej patrzył na świat, czerpał radość z malarstwa jakiej jeszcze nie zaznał. Coraz częściej jego uwagę przykuwali ludzie, ludzie opuszczeni, samotni którym brak było w życiu miłości. Tu zaczął się nowy etap w życiu Brata Alberta, złożył śluby tercjarskie III Zakonu Św. Franciszka, i podążył za głosem powołania które kierowało całą jego uwagę i siły w stronę ludzi biednych. I tak sprowadzał do pracowni malarskiej mieszczącej się w kamienicy, przemarzniętych, głodnych. co zostało zauważone przez mieszkańców kamienicy, z czasem stwierdzenie jakoby to byli modele pozujący do kolejnych dzień przestało znajdywać u nich zaufanie. Chmielowski wiele czasu zaczął spędzać w ogrzewalni przy ul. Basztowej. Malarstwem zajmował się tylko i wyłącznie w celu uzyskania środków finansowych dla biednych. W ogrzewalni przebywały dzieci, młodzi, starzy, przestępcy, złodzieje, prostytutki, chorzy, Polacy, Żydzi, Rosjanie, Anglicy, Ukraińcy, rzemieślnicy, nauczyciele. Oddawał swój czas tym, których inni omijali szerokim łukiem. Ważnym aspektem pracy z tymi ludźmi było zrównanie się z nimi pod względem ubóstwa i niewygody, a wyróżnianie się tylko dobrym przykładem. Brat Albert wzbudzał zaufanie swym habitem, spożywaniem tego samego posiłku co wszyscy przebywający w ogrzewalni, w tej samej ilości i tym samym miejscu, i swoją nieustanną obecnością. Przez cały czas swej służby utwierdzał ludzi potrzebujących w szczerości swej troski, na co –jak mówił Brat Albert – byli ci oni szczególnie wrażliwi i czuli. Pragnęli by mówił do nich po imieniu, nikt z nich nie chciał być traktowany jako kolejny nędzarz w łachmanach, pragnęli by dostrzec w nich człowieka. Trudnej posługi podjął się Brat Albert wraz z innymi braćmi, a z czasem i siostrami. Ubodzy nie tylko w chleb, ale i w miłość nie od razu przekonali się do zakonnika. Ten typ posługi wymagał stanowczości, miłości, silnego, zahartowanego charakteru i całkowitego oddania. Początkowo trzeba było znosić niechęć, wrogie spojrzenia, prychnięcia nie tylko ze strony ubogich lecz także przyjaciół, którzy nie potrafili zrozumieć swego przyjaciela – Adama, którego oskarżali o zdradę. Brat Albert nie przejmował się opiniami na temat swego powołania. „Włóczęgów, których do nas przyprowadza nędza, głód lub przysyła policja, myjemy, karmimy, łatamy ich łachmany, uczymy pacierza i prawd Bożych, uczymy też pracy. Niejeden, wyszedłszy od nas, zamiast dalej włóczyć się pił, kradł, bierze się do roboty i staje się porządnym człowiekiem”. Powyższy cytat potwierdzają dane liczbowe spraw zanotowanych przez Policję w Krakowie- sprawy za pijaństwo zmalały z 1780 do 1448, za włóczęgostwo z 2039 do 1370, o liczba oddanych przez policję sądom zmalała z 5728 do 4811. Po latach ciężkiej posługi Brat Albert oddał ducha w 1916 roku w pierwsze Święto Bożego Narodzenia, gdy dzwony biły na Anioł Pański.